Kolejowa spowiedź – Feralne nadgodziny

Nie minęło wiele czasu od nietuzinkowej plotki, którą usłyszałem od mojego serdecznego przyjaciela, aby jej potwierdzenie doszło do moich uszu z wiarygodnego źródła. Zacznijmy jednak od chwili, gdy po raz pierwszy mogłem zapoznać się z informacjami na temat tej makabrycznej historii, którą żyję do dzisiaj. 

Raptem kilkanaście godzin wcześniej podczas rutynowych porządków na dworcu przy ul. Towarowej wspomniany wcześniej znajomy, z którym od kilku lat pracowałem na stanowisku konserwatora kolejowego, zagadnął mnie, czy nie widziałem może w okolicy wałęsającego się samotnie psa. Odpowiedziałem mu zgodnie ze stanem faktycznym, że tego typu zwierzęta widuje się w naszym miasteczku niezwykle często. 

– Skąd to pytanie? – zapytałem, zamiatając w dalszym ciągu schody do podziemnego przejścia. 

Seweryn, tak bowiem miał na imię mój kompan, na chwilę się wzdrygnął. Wyglądał na zmieszanego, co było dziwne, wszakże każdy na czele ze mną uważał go za bardzo gadatliwego i pewnego siebie chłopaka. Niektórzy nazwaliby go aroganckim, ale po tylu latach wspólnej pracy wiedziałem, że ma dobre serce. 

Był słoneczny niedzielny poranek, a na dworcu nie było zupełnie nikogo. Zawsze tak było – ludzie odpoczywali przed kolejnym tygodniem, a ruch zazwyczaj zaczynał się w okolicach 15:00, kiedy to pracujący poza miastem mieszkańcy wyjeżdżali na stancje do innych miejscowości. Wyjątkowo nieswój Seweryn odpowiedział mi po dłuższej chwili.

– A wiesz co? Tylko tak pytam, bo ostatnio matka mnie uraczyła paskudną historią o tym, że do miasta przyjechał hycel. 

– Wielkie mi rzeczy. Mam nadzieję, że mojego Beresia nie złapie. 

– Ech, nie lubię tej profesji jak żadnej innej na świecie – westchnął Seweryn.

Kolejne godziny mijały wolno. Po słowach przyjaciela zacząłem rozglądać się za bezpańskimi lub puszczonymi samopas psami, które zazwyczaj widywałem wokół dworca. Często biegały wokół podróżnych, żebrząc o resztki jedzenie, co przeważnie kończyło się sukcesem. I tego nie było inaczej, a pieski wesoło biegały po peronach, aby później na chwilę zniknąć i znowu się pojawić. Przez chwilę też zastanawiałem się, czy zamknąłem mojego psa w mieszkaniu, czy też nie. Gdy po kilkunastu minutach wytężonego odtwarzania porannej rutyny wreszcie przypomniałem sobie, że mój pupil na pewno jest zamknięty, uspokoiłem się i wróciłem do swoich obowiązków.

Po kilku godzinach ciężkiej pracy udaliśmy się do baraku dla pracowników dworca, gdzie mieliśmy chwilę wytchnienia od żaru lejącego się na nas z nieba. Gdy przygotowywaliśmy się do powrotu do pracy, w drzwiach pojawił się zarządca dworca – pan Ignacy Jankiewicz. Był to człowiek niewysoki o krępej budowie ciała. Niezależnie od pogody na zewnątrz nosił czerwony beret, który i tym razem miał na sobie. Zachowywał się nieco ekscentrycznie, był jednak przy tym zdecydowanie ciepłą osobą, cieszącą się dużym szacunkiem wśród mieszkańców Dziaroszyc.

Ignacy Jankiewicz – zarządca dworca.

– Witajcie chłopcy – zaczął sześćdziesięciolatek. 

– Dzień dobry. Czego szef od nas chce? – zapytał Seweryn. 

– Sprawdzam, czy się nie obijacie – zaśmiał się pan Ignacy. – Tak po prawdzie chciałbym się was zapytać, czy nie moglibyście dzisiaj zostać trochę dłużej w pracy? Jeden z pociągów, jadących do nas z Gostomska miał poważną awarię. Przez radioodbiornik udało mi się dowiedzieć, że kryzys został zażegnany, ale mocno się spóźnią. 

– Jak mus, to mus – odrzekłem.

Nie mieliśmy w zwyczaju odmawiać zarządcy, zwłaszcza że płacił nam dodatkowe pieniądze za wykonanie nieobowiązkowych zadań.

– Dziękuję, chłopcy – odpowiedział pan Jankiewicz i ulotnił się przez drzwi, wycierając spocone czoło. 

Wróciliśmy do pracy, nie przemęczając się zanadto, bo wiedzieliśmy, że dzień roboczy może jeszcze potrwać dobre godziny. Zbliżały się niedzielne godziny szczytu, a lipcowe słońce nie przestawało dawać się we znaki. Coraz więcej osób przychodziło na dworzec i czekało na swój pociąg. Byłem w trakcie czyszczenia reflektorów pociągu stojącego na bocznicy, gdy przybiegł do mnie Seweryn z pytaniem, czy dam radę mu pomóc. 

– Do czego ci jestem potrzebny?

– Przyjechały bagaże wraz z grupą turystów. Mają jakąś specjalną taryfę przejazdową, według której obsługa dworca ma im pomóc w zapakowaniu ich do pociągu – wyjaśnił.

– Którym pociągiem mają jechać? Stoi już na peronie? Nie widzę żadnego. 

– Pech chciał, że akurat tym z Gostomska do Żereńskiej Woli. Zniecierpliwieni są strasznie.

– To będą musieli poczekać – zaznaczyłem. – Zarówno na podróż, jak i na zapakowanie bagaży. 

– Powiedziałem im to, ale autobusiarz nie chce już czekać.

– Kuriozum… No dobrze, chodźmy więc – postanowiłem, rzucając mokrą szmatę do wiadra z wodą. 

Kolejny pech chciał, że rozprysk wody zmoczył moją nogawkę i buty Seweryna. Zgodnie jednak przyznaliśmy, że taka ochłoda w upalny dzień jest nawet przyjemna. Podeszliśmy razem do autobusu, a obok niego stała grupa około dwudziestu starszych osób. Przywitałem się i zabraliśmy się za przenoszenie walizek i toreb. O dziwo, nie były tak ciężkie, jak sobie wyobrażałem, a tę niecodzienną usługę w postaci pomocy z bagażami zrzuciłem na kark tego, że starszym osobom – ewidentnie emerytom, nie jest wskazane dźwigać. Pakunki położyliśmy w poczekalni, do której zaprosiliśmy grupę. Autobusiarz odjechał. 

Wróciłem do mycia reflektorów, a ponadto wyczyściłem też schodki i szybę w lokomotywie. Gdy skończyła mi się czysta woda, wróciłem na stację, gdzie Seweryn niespokojnie krzątał się po pierwszym peronie. W momencie, kiedy mnie zobaczył, żwawo podszedł i nachylając się, szepnął mi do ucha.

– Słyszałeś? – zapytał z przerażeniem w głosie i trwogą w oczach. 

Kiwnąłem głową, że nie. Skąd mogłem wiedzieć, o co mu chodzi? To jednak czego się dowiedziałem przeszło moje najbardziej ukryte obawy.

– Podsłuchałem rozmów tych starych turystów. Pamiętasz sytuację, jak w tamtym tygodniu zniknęła Eliza? Ta sklepikarka z cukierni? 

– Pamiętam – odpowiedziałem szeptem. – Co z nią?

Seweryn obrócił się i ukradkiem wskazał palcem na kobietę w kapeluszu z długimi blond lokami, która nerwowo chodziła po poczekalni. Po tym odciągnął mnie kawałek od pomieszczenia, gdzie czekali ludzie na pociąg do Żereńskiej Woli. Zatrzymał się dopiero na schodach do przejścia podziemnego między peronem pierwszym a drugim. 

– To jej matka – dokończył.

– No i co? Dziwi cię, że wyjeżdża? 

– O cholera! To też, ale nie w tym rzecz. To ją podsłuchałem. Jesteś gotowy?

Nie zdążyłem nawet przytaknąć lub zaprzeczyć, a Seweryn zrelacjonował mi, czego dowiedział się od seniorki czekającej na dworcu na temat Elizy. 

Okazało się, że Eliza miała zostawić list, że wyjechała do kochanka właśnie do Żereńskiej Woli, co by wyjaśniało kierunek podróży jej matki. List miał dostać mąż Elizy, właściciel sklepu Bruner, pochodzący z zagranicy, ale mieszkający w Dziaroszycach od dobrych trzydziestu lat. Jego w ostatnich dniach również nigdzie nie widziano.

– No i? – zacząłem nieco poirytowany. – Dobrze wiesz, że między Elizą i Brunerem się raczej nie układało.

– Daj mi dokończyć, cholera! Chodzi o to, że jego też nigdzie nie ma. List odebrała matka Elizy, gdy w zeszłym tygodniu chciała ich odwiedzić. To od niej wyszła plotka, że Eliza zniknęła, a sklep od tamtego dnia nie jest czynny. 

– Sugerujesz, że Bruner mógł z nią uciec? 

Seweryn rozejrzał się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Przejętym głosem powiedział, że matka Elizy uważa, że to stary sklepikarz coś jej zrobił. Znając gorącokrwisty temperament Brunera, nie można było tego wykluczyć. Po co jednak jej matka miałaby jechać do kochanka z listu? Aby się przekonać, że córce nic nie jest? Kątem oka zobaczyliśmy, że nadjechał spóźniony pociąg do Żereńskiej Woli. Pędem pobiegliśmy do poczekalni, aby pomóc z bagażami. Nie ukrywam, że bardzo cieszyłem się na tę sposobność, a szczególnie dlatego, że mogłem przyjrzeć się matce Elizy. 

Pociąg do Żereńskiej Woli

Była to szczupła kobieta, której włosy były niezwykle piękne jak na jej podeszły wiek. Miała na sobie biała, zwiewną sukienkę z długim wycięciem na plecach, a na głowie miała beżowy kapelusz z kokardą. Co jednak najważniejsze – istotnie zachowywała się niespokojnie. Gdy poprosiłem ją o wskazanie jej bagażu, nie odpowiedziała, wskazała tylko ręką na dużą ciemnobrązową walizkę, której z łatwością podniosłem, po czym poszedłem za kobietą do jej przedziału. Walizka nie była ciężka. Wydaje mi się, że musiały być w niej ubrania, ewentualnie lekkie drobiazgi i akcesoria. Gdy wszystko było gotowe, kobieta nagle się odezwała.

– Dziękuję panu. 

– Taka moja praca – uśmiechnąłem się do starszej pani. 

Dopiero w przedziale mogłem się jej dobrze przyjrzeć. Choć widywałem ją nieraz w Dziaroszycach, to nigdy nie z takiego bliska. Najczęściej zdarzało się to, kiedy robiłem sprawunki w sklepie prowadzonym przez jej córkę i zięcia. Nigdy w życiu nie dałbym jej sześćdziesięciu kilku lat! Matka Elizy w przeszłości musiała być naprawdę przepiękną kobietą. Jej oczy były radosne, włosy zdrowe i długie, a usta pełne i czerwone. Co prawda miała kilka zmarszczek, ale to tylko dodawało jej dostojeństwa. 

Matka Elizy

– Czy pomóc w czymś jeszcze?

– Nie, nie trzeba – odpowiedziała. 

Wróciłem więc do noszenia bagaży. Byłem poirytowany – zamiast przyjrzeć się zachowaniu kobiety, aby móc sobie poukładać narastające wątpliwości w sprawie zaginięcia małżeństwa sklepikarzy, to jedyne, na co zwróciłem uwagę to jej nader młody wygląd. Szczęście jednak chciało, że po zaniesieniu ostatnich walizek, konduktor pociągu poprosił, abym uchylił okna w przedziałach i korytarzu, aby wnętrze wagonów się przewietrzyło. Z pozycji pasażera niestety nie można tego zrobić z uwagi na fakt, że okienka otworzyć można tylko i wyłącznie przy użyciu specjalnego klucza, który jest na wyposażeniu dworca, a do którego mam dostęp. Szybko więc pobiegłem do zarządcy Jankiewicza, a ten wydał mi kluczyk. 

Szedłem po kolejnych wagonach, uchylając okna tym, którzy w przedziałach sobie tego życzyli, a także co drugie na korytarzu. Zbliżała się w końcu noc, więc uznałem, że nie ma konieczności otwierać wszystkich, na co otrzymałem zgodę od konduktora.

Doszedłem w końcu do przedziału, do którego zaprowadziła mnie matka Elizy. Siedziała w nim sama, patrząc się przez okno na Seweryna, który tłumaczył coś grupie młodych pasażerów. 

– Przepraszam szanowną panią – zacząłem grzecznie. – Czy otworzyć okno? 

– Ach, jednak potrzebuję pana pomocy – zaśmiała się. – Jakby pan mógł. Piekielny skwar dzisiaj.

Trochę zaskoczyło mnie jej nagłe radosne usposobienie. Może wcześniej nie zwróciłem uwagi? Podszedłem do okna, włożyłem i przekręciłem klucz, czym uchyliłem okno. 

– Czy tyle wystarczy? 

– Tak, jest idealnie. Dziękuję panu.

– Życzę zatem spokojnej podróży – ukłoniłem się seniorce, a ona odpowiedziała mi skinieniem głowy.

Dokończyłem uchylanie okien i wyszedłem z pociągu, który odjechał dziesięć minut potem. Było już po 19:00, gdy wraz z Sewerynem poszliśmy do pana Jankiewicza po dniową wypłatę. Zarządca bardzo nam podziękował, dodając kilkanaście złotych za nadgodziny. Mieszkaliśmy po sąsiedzku kilkanaście minut od dworca, więc do pracy chodziliśmy na nogach. Po drodze wstąpiliśmy do kiosku, w którym kupiliśmy papierosy, a ja dodatkowo jutrzejszą gazetę, czyli dziennik z informacjami z dzisiaj dostarczany około 18:00 do kiosków w okolicy. Mało kto wiedział, że w ogóle taka opcja jest możliwa, co zawsze wydawało mi się trochę dziwne. 

Wypaliliśmy z Sewerynem po dwa papierosy i opowiedziałem mu o interakcji z matką Elizy. Po tym, jak mnie wysłuchał, był bardzo zdziwiony. Zupełnie inaczej zachowywała się poczekalni. Rozdzielając się, obiecaliśmy sobie porozmawiać o tym jeszcze jutro. Mieszkałem dalej niż mój przyjaciel, więc po tym, jak zniknął w drzwiach swojej kamienicy, otworzyłem gazetę. Wśród zwyczajnych informacji zwykle znajdujących się w tego typu gazetach trafiłem na notkę o zniknięciu Elizy. Pokazano jej zdjęcia, opis wyglądu i cechy szczególne, a także datę zaginięcia. Nie było wspomniane jednak nic o Brunerze – jego w mieście nie widziano również od tygodnia. Czy to może on opłacił notkę w gazecie, a teraz jej szuka? Nie składało mi się to w żadną całość. Nie znałem tej pary też za dobrze, a rozmawiałem z nimi jedynie przy okazji zakupów. 

Dotarłem wreszcie do kamienicy. Zanim wszedłem, usiadłem na dziedzińcu na ławce i sięgnąłem po papierosy, które wcześniej włożyłem do kieszeni mojej szarawej pracowniczej marynarki. Energicznym ruchem ręki wyjąłem paczkę, a drugą ręką szukałem zapałek po kieszeniach spodni. Po zapaleniu papierosa zobaczyłem, że z kieszeni, w której schowałem papierosy, wypadła kartka. 

Wreszcie wracamy do początku tej historii, kiedy to zaznaczyłem, że wiarygodne źródło potwierdziło mi wersję mojego przyjaciela. Znaleziskiem był rzeczony list od Elizy z informacją o wyjeździe do kochanka. Seweryn wszystko podsłuchał doskonale, choć była jednak nieścisłość. W liście nie było wspomniane ani jednym słowem o miejscowości, do której ma udać się młoda sklepikarka. Wszystko inne się zgadza. 

To skąd się wziął w mojej kieszeni list, było niemalże pewne – podrzuciła mi go matka Elizy. Kiedy to się wydarzyło? Miałem dwie opcje – albo przy okazji otwarcia okna, albo przy zaniesieniu walizki do przedziału. Największe przerażenie ogarnęło mnie jednak wtedy, jak przez głowę przeszła mi absurdalna myśl, że list dostał się do mojej kieszeni w inny sposób. Jednak to, co wydarzyło się następnego dnia, przebiło wszelki niepokój ogarniający mnie w tamtym momencie.

Obrazki wygenerowane przez sztuczną inteligencję DALL-E 3.

Zapraszam na część drugą: Kolejowa spowiedź – Tajemniczy anons

Jedna uwaga do wpisu “Kolejowa spowiedź – Feralne nadgodziny

Dodaj komentarz