Absolutnie niezrozumiałe i ponad wszelkie moje możliwości pojmowania jest myślenie. Co za bełkot znowu uskuteczniam? Może w sposób naiwny próbuję powiedzieć, że zastanawiając się, zawsze dochodzę do splotu, którego rozwiązać nie umiem.
Jest to ściana, coś na kształt korytarzu bez wyjścia. Mam wrażenie, że mogłem dojść do końca myślenia – że dalej już się nie da lub ja nie daję radę. Próbuję jakoś nawet niekonwencjonalnie podejść do zagadnień, ale zamiast tworzyć głębie, to brnę w nienazwany absurd. Czy w ogóle można skończyć myślenie? Może mój mózg już nie posiada możliwości przerobowych albo zalał się obcymi szkaradzieństwami, które oblepiły rozum?
Jedyne co widzę na tym umownym końcu myśli to syf – nieprzebyty brud, co wylewa się ze spaczonej szczeliny w odmętach mojej głowy. W takich momentach mam ochotę przywalić łbem o ścianę, ale to i tak do niczego nie doprowadzi. Czuję stagnację, o której nigdy nie chciałbym myśleć, że jest częścią mnie.