Wiecie co? Szkoda gadać naprawdę o poziomie jakiejkolwiek dyskusji. Była dzisiaj jakaś debata, której nie oglądnąłem i nie mam zamiaru brudzić sobie głowy powtórką. Mam serdecznie dość specyficznego smrodu w Polsce.
Nie mam zamiaru iść na wybory. Kiedyś byłem zdania, że to obywatelski obowiązek, święto demokracji. Kierowały mną tego typu podniosłe, a równocześnie bzdurne idee. Patrząc na to, co się dzieje, nie jest łatwo powstrzymywać odruch wymiotny, którego doświadczam, gdy stykam się z kolejnymi wypowiedziami polityków. Aktualnie nie widzę żadnego sensu w tym, aby głosować na mniejsze zło, przeciwko komuś czy oddawać pusty głosu. Nie obchodzi mnie pragmatyzm, kalkulacja i próba racjonalnego podjęcia decyzji w chwili, gdy jestem potężnie rozczarowany. Czym? Wszystkim.
Dlaczego w ogóle podjąłem taką decyzję? Dla mnie najważniejsze jest trzymać się własnych poglądów, a których nie reprezentuje żadna nawet średnia siła polityczna. Sprawdziłem programy wyborcze i szczegółowo śledzę politykę od kilku lat – nie mam więc nadziei, że którąkolwiek partię w wyborach poprę. Cóż, przynajmniej z moim aktualnym zestawem przekonań, a już na pewno nie w nadchodzącym głosowaniu.
Nie chce mi się patrzeć na te wszystkie ohydne twarze z plakatów wyborczych, nie obchodzą mnie slogany, hasła i ich plan dla Polski. Naplułbym sobie w twarz, gdybym poszedł na wybory i zrobił cokolwiek. Gorąco was do tego zachęcam – nie naplujcie na siebie 15 października tylko zróbcie to, co chcecie. Przez następne cztery lata i tak będziecie regularnie obśliniani przez jednego czy drugiego warchlaka z rządu.
Tyle by było z mojego wstępu o poziomie dyskusji…